poniedziałek, 15 czerwca 2015

Nostalgia i mes hommes


Patrzę na moje mieszkanie i dopada mnie nostalgia. Ładnie tu. Nawet bałagan na tymczasowym stole mi nie przeszkadza. Leżą na nim głównie materiały do nauki francuskiego. „Mes hommes” jak mawia Sophie nasza nauczycielka francuskiego czyli "moi mężczyźni", uczą się od marca tego języka. Bardzo dobrze im idzie jak na pewną nieregularność w tej nauce. Nie zawsze oni mają czas, niekiedy Sophie gdzieś podróżuje.

Ale zapał jest, to najważniejsze.  Na pewno już na miejscu, choć nie będzie łatwo na początku, rozwiną się lingwistycznie i będą zmuszeni do nauki. Szczególnie Maksio. Dwóch języków. Dostał się do szkoły dwujęzycznej: z angielskim i francuskim.  Ta szkoła podobno jest bardzo dobra i wielu Francuzów marzy, aby posyłać do niej swoje dzieci. Mi bardzo się podoba maksyma tej szkoły: "une tete bien faite que bien pleine" czyli mniej więcej "nie chodzi o to, aby w głowie były same wiadomości, ale aby głowa była dobrze poukładana".

Maks był bardzo zmotywowany, aby dobrze wypaść na rozmowie kwalifikacyjnej. Dzwonił do nas pan Giovendo – dyrektor szkoły i rozmawialiśmy. Zadawał pytania po angielsku. Maks się przygotował wraz z panią Marysią od angielskiego, która przychodzi do niego do domu. Miał napisane różne zdania i powtarzał je wieczorem i rano! Wzruszyłam się, bo naprawdę mu zależało! Chciał dobrze wypaść i podczas swojej pierwszej w życiu rozmowy telefonicznej po angielsku chciał jeszcze dłużej rozmawiać z dyrektorem! Dyrektor nie miał już tyle czasu, ale pochwalił go za mocny głos i aktywność.  Na koniec rozmowy powiedział nam, że przyjmuje Maksa, że takich właśnie dzieci potrzebuje ta szkoła, że jej misją jest edukacja dzieci z różnych krajów i tworzenie międzynarodowych więzi. Nie wiemy czy miał na myśli, że potrzebuje polskiej narodowości czy coś innego, a jeśli polskiej to czy są tam inne dzieci z Polski czy nie. Dowiemy się już pewnie gdy rozpocznie się rok szkolny.

Tak że radość nasza z dostania się do tej szkoły była wielka. Panie w jej sekretariacie przy pierwszym spotkaniu zniechęcały nas, mówiąc, że jest tylu chętnych i że już minął termin zgłaszania się, że mieliśmy naprawdę niewielką nadzieję, że się uda. Ale udało się! Pewne informacje głosiły, że rodzina Mullier zainwestowała w rozbudowę tej szkoły, z myślą właśnie o międzynarodowych dzieciach, także pracowników grupy, i  to by było wbrew tej misji nie pomóc dziecku pracownika Adeo. Może to też miało znaczenie?

niedziela, 14 czerwca 2015

Moja dzielna Mama

Moja Mama, lat nie powiem ile, poparła nasz wyjazd. Równie dobrze mogła powiedzieć, że nie zgadza się. Gdyby tak powiedziała nie pojechalibyśmy do Francji. Trochę by mi było żal, ale jednak miłość, obowiązek, odpowiedzialność, posłuszeństwo i więzy rodzinne by tu przeważyły. Moja Mama jednak w swojej pierwszej reakcji stwierdziła, że właśnie czytała w moim horoskopie, że czeka mnie awans. Natychmiast znalazła tygodnik, w którym to było napisane. Wiecie, z cyklu „Życie na gorąco”. W zasadzie nic nadzwyczajnego, ale jednak co tydzień mam od mamy dawkę optymizmu, bo tam zawsze coś pozytywnego napiszą i, o dziwo, pasuje to co tam piszą do rzeczywistości. A może piszą tam takie rzeczy, które zawsze wszystkim i tak pasują? W każdym razie okraszona zabawą poważna dyskusja z Mamą skończyła się hasłem "Córciu, jedź, zmiana jest zawsze dobra!".

Moja mama naprawdę jest NADZWYCZAJNA.

Nie zmienia to faktu, że sprawą, o którą najbardziej się martwię w kontekście naszego wyjazdu, jest jak Ona sobie bez nas poradzi - emocjonalnie. Fizycznie - daje radę. Jest bardzo samodzielna. Pomaga innym. Organizuje u siebie spotkania przyjaciółek, odwiedzają ją koleżanki z dawnej pracy. Będę za Nią tęsknić, Ona na pewno też. Za wnusiem szczególnie. Moja Mama potrafi jednak korzystać ze Skype'a i jest na FB, więc przynajmniej komunikacja na odległość na pewno nam się jeszcze rozwinie. Będziemy często przyjeżdżać...

Kocham Cię Mamo! I DZIĘKUJĘ za wszystko!

A oto moja Mama - Sabina. Zdjęcie z FB:).

sobota, 13 czerwca 2015

Jeszcze dalej niż Północ

Wczoraj, po raz kolejny, obejrzeliśmy film "Jeszcze dalej niż Północ" czyli "Bienvenue chez les Ch'tis" (czyt. Szti), co w tłumaczeniu powinno brzmieć "Witamy u Ch'ti" czyli w regionie na samej północy Francji. Akcja rozgrywa się głównie w Bergues, niedaleko Dunkierki. Jest to 65 km od Lille, do którego wybieramy się z rodziną na jakiś czas. Służbowo, za chlebem, po przygodę, by poznać świat, z ciekawości....Po prostu dostałam taką propozycję od mojej firmy, w której pracuję 12 lat, i ja i mój partner - chcieliśmy. Przekonaliśmy syna, że warto być odważnym. Babcia dała zgodę i powiedziała, że zmiana jest dobra. Jedziemy więc do Francji i to na północ! Film "Jeszcze dalej niż Północ" opowiada o postrzeganiu tego regionu przez Francuzów oraz o tym, jak stereotypy bywają błędne i jak cudowni ludzie mieszkają w tym Regionie, zwanym Nord-Pas-de-Calais. Dwa stereotypy: zimno i nieprzyjaźnie oraz ciepło w sercach ludzi. Spotykam się już z takimi skrótowymi obrazami, gdy Francuzi, którzy wiedzą, że przybywamy w ich północny region, starają się nam go przybliżyć. Czyli film mówi o prawdziwych stereotypach. A że jest to komedia, gorąco polecam tym, którzy jeszcze jej nie znają, a chcieliby pośmiać się i dowiedzieć się jaki kontekst towarzyszy naszym przenosinom. W końcu realni, nie filmowi, Ch'ti będą naszymi sąsiadami.

Film wyreżyserował w 2008 roku Dany Boon i sam w nim gra ciekawą postać właśnie Ch'ti, mówiącego dziwnym lokalnym językiem. Głównym bohaterem jest naczelnik poczty, który marzy, dla swojej żony, o przeniesieniu z dotychczasowego miejsca pracy na Prowansji w jakieś bardziej ekskluzywne miejsce nad morzem. Francuzi generalnie uważają, że Południe to marzenie i tam jest lepsze życie. Naczelnik posuwa się do oszustwa, by tam trafić. Oszustwo zostaje zdemaskowane i za karę (bo przecież po tylu latach pracy nie mogą go wyrzucić) zostaje przeniesiony na Północ. I tu się zaczyna historia...Naczelnika gra znakomity Kad Merad, ten sam który gra ojca Mikołajka w fabularnej jego wersji. Koniecznie obejrzyjcie, nawet jeśli już znacie...



czwartek, 11 czerwca 2015

Relacje z klientami

Bardzo jestem zmęczona, ale i szczęśliwa zarazem. Ukończyliśmy dziś prace nad Raportem opisującym relacje z klientami Leroy Merlin - firmy, w której pracuję od 12-tu lat. Relacje te "uprawiane" są przez współpracowników (tak się u nas mówi: współpracownik). Fantastyczna lektura artykułów, wywiadów, zdjęć ilustrujących jak te relacje są rozwijane. A trwa to już od 2009 roku, odkąd postanowiliśmy za namową ówczesnego Prezesa, wejść w indywidualne relacje z klientami programu lojalnościowego. Wyobrażacie sobie? Indywidualne relacje w mass markecie. Kosmos! Dzięki jednak determinacji wielu osób w firmie, kierunek został nadany i teraz jest kilka funkcjonujących charakterystycznych działań jakościowych, które umożliwiają tego typu indywidualne relacje. Raport Relacje jest dokumentem wewnętrznym.  Pozwólcie jedynie, że powiem, że to czysta przyjemność tak pławić się w ludzkich zachowaniach i działaniach z klientami...Mam nadzieję, że jeśli to czyta jakiś klient, mój znajomy lub nie, będzie mógł w normalnym procesie zakupu, chociaż troszkę skorzystać z tego relacyjnego ducha w Leroy Merlin.